Coś ostatnio nie mogę się pozbierać. Tyle rzeczy powinnam zrobić, przemyśleć, zaplanować, a ja.... Przyspawałam się do komputera.No niby szukam informacji, coś przygotowuję, przeglądam, ale po kilku godzinach okazuje się, że nic nie mam... Ech... Tęsknię, za czasami, kiedy tryskała ze mnie taka ilość energii, że pół świata mogłam nią obdzielić i jeszcze zostało! Zamiast konkretów, działań, snuję się i ciągle zapadam w bezruch. Czy to wina mrozów, które powróciły, gdy powietrze tak zapachniało wiosną? Lubię zimę...Biały puch przykrywający ziemię, wyciszający myśli i emocje, skrzący sie na gałęziach... Ale jakoś tak w pewnym momencie łapię się na tym, że jeśli to trwa za długo, zaczynam zapadać w letarg. Choć,czy nie jest to myślenie będące pozostałością po dłuuuugich latach życia w pędzie, w biegu, z zegarkiem w ręku? A może nie powinnam mieć wyrzutów, że kiedy "rozrywają mi duszę kolory rade buchnąć w jeden - słońca krzyk.."
po prostu przysiadam na schodach i patrzę? I chociaż ogólnie wiadomo, że zachody słońca to kicz, ja wciąż nie mogę się oprzeć jego urokowi...
Można oglądać i oglądać i oglądać.... I za każdym razem widzieć co innego. Natura jest najwspanialszym malarzem ...
Potrafi malować nie tylko przepiękne zachody słońca.
Kojarzycie ten moment przed burzą? Kiedy robi sie ciiiiicho, ciężko, groźnie..... Czekamy na gromy, aż tu nagle jeden promień słońca i...
Już nic nie jest straszne!
Uwielbiam też mgły - najczęściej o poranku, kiedy spoza waty pojawiają sie promienie, które jakby obejmowały, utulały ją, aż w końcu ustępuje miejsca blaskowi..
Czasem wieczorem widzę ją, jak kłębami zbliża się od lasu, pochłaniając wszystko, co napotka na drodze.... Zbliża się majestatycznie, aż w końcu czuję, że połknęła i mnie....
Jestem we mgle...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz