To, co dziś jest rzeczywistością, wczoraj było nierealnym marzeniem. — Paulo Coelho



To, co dziś jest rzeczywistością, wczoraj było nierealnym marzeniem. — Paulo Coelho







wtorek, 30 sierpnia 2011

Ślub w gipsówce

Zlecenie "wzięło" się zupełnie z wiatru... Tak z "niespodziewajki" :)
Wszystkie ustalenia odbyły się przez telefon i mailowo. Panna Młoda w Irlandii, ja w Polsce. Jak bez patrzenia w oczy wyczuć emocje, bez bezpośredniego kontaktu określić charakter osoby? Nie miałam nawet zdjęcia sukni.. Wszystko musiałam sobie wyobrazić ... A jednak!
Okazuje się, że można!!!
Można na podstawie barwy głosu wyczuć to, co ma być zaakcentowane, co dla NIEJ jest ważne....
Pierwsza rozmowa to dylematy: podobają się jej słoneczniki,podoba się gipsówka... Jeden i drugi rodzaj dekoracji pasuje do sierpniowej, romantycznej PM...
Potem podróż do kościoła, aby zorientować się jaki charakter ma wnętrze.
O sukni wiedziałam tylko tyle, że jest ecrue , ma kształt litery A,bez większych zdobień....
W następnej rozmowie po paru minutach stawiamy na gipsówkę z eustomą...
Zazwyczaj bukiet PM stanowi podstawę do ustalania koncepcji pozostałych dekoracji : auta, kościoła,sali. Tutaj stało się na odwrót: najpierw powstały trzy wersje dekoracji kościoła, z których jedna szczególnie przypadła do gustu Pani Ani. I to gipsówkowe kule stanowiły kanwę dla bukietu ślubnego, który w sposób finezyjny wykonała Kwiaciarnia Pokusa.


Nie udało mi się przekonać Młodych do konsekwentnego zastosowania gipsówki w dekoracjach pod ołtarzem.... Widziałam tam trzy różnej wielkości kuliste bukiety z gipsówki, umieszczone w na szklanych podstawach różnej wysokości...



Ale, jak to określiła Pani Ania : musi być coś dla niej i coś dla ludzi...

Za to udało mi się przekonać PM, że zamiast sztucznych kwiatów będących stałą dekoracją tego pięknego samochodu, można zastosować minimalistyczne pomponiki, które niczego nie zasłonią, a podkreślą, że w tym dniu jest to pojazd ślubny TEJ Pary Młodych.



Nawet kierowca się rozczulił :)

Wydawać się może, że dekoracje są czymś nieistotnym w kościele, bo przecież zawsze jakoś tam jest "ubrany", tak naprawdę msza trwa tylko kilkadziesiat minut... Ale...
Po raz kolejny byłam świadkiem, jak ludzkie emocje zmieniają się, wznoszą pod wpływem otoczenia!
To niedowierzanie : naprawdę to wszystko żywe?????
Ksiądz Proboszcz (notabene, daj Panie Boże we wszystkich świątyniach takich gospodarzy!) dojrzał nawet kryształy w szklanych lampionach i przyszedł powiedzieć, że zaskoczyły go i bardzo mu się podobały.Pytał, czy to prawdziwe brylanty :)...







Skoro nieważne, dlaczego zupełnie obca osoba przytula się do mnie, ściska i czuję, że słowo "dziękuję" ma właściwe znaczenie? Przecież zapłaciła za to wszystko ?..
Albo kościelny, który przyszedł zapytać jak o to dbać, żeby jeszcze długo zdobiło świątynię....
Ale najbardziej rozczuliła mnie pewna starsza pani.
Młodzi i goście wyszli z kościoła, przed wejściem składano życzenia. A ona dalej siedziała...
Chcieliśmy wykorzystać 10 minut, które zostało do nastepnej mszy. Uwijaliśmy się między świecznikami zdmuchując płomienie. Kiedy znalazłam się obok niej, złapała mnie za rękę i westchnęła : "Pani, tu jak w Holiłudzie, jak pięknie...."
I chociaż jak zwykle po kolejnym "zamęściu" padam na twarz, takie chwile dodaja skrzydeł, są paliwem do zaangażowania się w kolejne przedsięwzięcie z taką samą pasją , całą sobą...

wtorek, 23 sierpnia 2011

Co jest ładne?

Czy to, co podoba się ludziom, czy to, co podoba się specjalistom?
Tak naprawdę, jaka definicja określa słowo "ładne"... ile kroków od ładne do "piękne"?
Co to jest piękno?
Kiedyś zastanawiałam się, dlaczego ludzie oglądają Picassa, dlaczego są skłonni zapłacić krocie za jego płótna?????
Patrzyłam na reprodukcje, bo przecież jak obejrzeć oryginalne obrazy Picassa?
Picassa i wieeeelu wieeeelu innych...
Dla mnie zawsze malarstwo Picassa to było coś, co postrzegałam jako marketing. Wmówiono ludziom, ze to jest piękne i dlatego chcą to mieć...
Osobiście nic pięknego w tych "bohomazach" nie widziałam... No może miejscami... Kolory i ich połączenie... I tyle...
Dlatego postanowiłam pójść na kurs sztuki nowoczesnej.
Prowadzący , Pan Myśliński, był osobą tak zaangażowaną , tak niekonwencjonalnie inspirującą, że dzięki niemu pewne myśli i idee sztuki współczesnej przeniknęły do mojego umysłu, powodując zupełnie inne postrzeganie sztuki.
Uwielbiam go za to, ze dyskutował, przygotowywał zaskakujące formy zajęć (rzucanie jajkami, wyobrażanie uczuć głosem i butami, długo by opowiadać...) A czasami po prostu wyłączał monitor z obrazem Picassa, na którym widziałam przestrzeń z oknem VELUXA i po zajęciach pytał mnie, czy wyobraźnia nigdy nie przeszkadzała mi w życiu?
Po stokroć miał rację!!!!
Zawsze przeszkadzała!!! W osiąganiu dobrych ocen w szkole, bo byłam upierdliwa i pytałam. W kontaktach z "ludźmi" bo wprost zadawałam niewygodne pytania. W kontaktach z urzędami, bo logika dla mnie jest wyznacznikiem funkcjonowania w społeczeństwie i nie odpuszczałam, kiedy ktoś chciał mi wciskać ciemnotę...
I nawet medycyna ze swoją wiedzą kiedyś z moją wyobraźnią przegrała...

Ale ja mam poczucie, że dzięki wyobraźni nie przegrałam nigdy...
Choćby to były twory najbardziej nierealne...

Ten przydługi wstęp dotyczy dwóch rzeczy: Ogólnopolskiego konkursu Florystycznego w Kurozwękach i kameralnej uroczystosci jaką są urodziny dziecka....
Po kolei.
Konkurs.
11 florystów, 11 spojrzeń na temat.
Wchodzę i ... Patrzę...
Coś od razu ściąga mój wzrok,.bo jest ładne..

praca Katarzyny Grety Szymkowiak
bukiet Moniki Wilgockiej
Bukiet Agnieszki Gryc
Kompozycja Ewy Marchel
Kompozycja Małgorzaty Makarewicz



coś dostrzegam podchodząc

Bukiet Katarzyny Grety Szymkowiak


, czegoś nie rozumiemm , coś nsjbardziej wprost kojarzy mi się z tematem Dzikiego Zachodu

Praca Eweliny Jaworskiej

, coś wpisuje się w klimat prerii i dzikich plemion..., coś wzbudza zainteresowanie....
Potem wyniki i nie jestem w 2/3 zaskoczona, bo to moi faworyci....
Jedna praca wymaga przyjrzenia się, bo była źle wyeksponowana.
Praca Agnieszki Gryc


Ale sędziowie dostrzegli! Należy wyciągać wnioski na przyszłość - nie zawsze powiedzenie "Siedż w kącie a znajdą cię" się sprawdza.
To były moje wybory...No cóż, jestem widownią, nie krytykiem określającym trendy...
Wystawa ubiegłoroczznych zwycięzców i zaproszonych gości - pełen profesjonalizm!!!!
Zdjęcia nie są w stanie oddać uroku tych prac wykonanych z ogromną finezją i starannością.
Edyta Zając-Chruściel

Piotr Salachna


Janusz Wilas


Hubert Lamański


Ale w tym miejscu ja "bukieciara" mówię : to jest sztuka!!!!! Nie znam PM (oprócz mnie :)), która z czymś takim poszłaby do ślubu.... Więc...
Skłaniam głowę przed sztuką i myślę, że może kiedyś...Taka Młoda i dla mnie...Z rojnikami, maleńkimi elementami egzotycznych roślin i tych rosnących wszędzie, których pospolitej urody nikt nie docenia, zanim nie zostanie ujęta w ramy bukietu...

Z Kurozwęk zabrałam worek inspiracji i nauk. Z bliska miałam okazję przyglądać się i podsłuchiwać wygląda ocenianie prac przez sędziów... Nieocenione.... Nie miałam pojęcia, że to może być tak drobiazgowe!!!!!
Czystość pracy , mocowanie, funkcjonalność - wszystko to wpływało na ocenę. Ziarnko piasku czy kaszy na roślinie - punkty ujemne !!!!!

Myślę sobie w tym momencie o wieeeelu innych ludziach pracujących w tej branży, któych to nie dotyczy,,,
Mając na świeżo w pamięci te przemyślane, finezyjnie wykonanane kompozycje aż wzdrygnęłam się mijając w sobotę auto "wystrojone" do ślubu: sztuczne kwiaty w krzykliwym różowym kolorze na masce samochodu, ułożone tak, że pomyślałam o 1 listopada.......Każdy robi jak chce.....
O gustach się nie dyskutuje, ale...
Każdy ma prawo do swojej opinii na temat. Moja była taka, że byłoby lepiej, gdyby na tym samochodzie po prostu nic nie było.
Rozumiem argumenty finansowe, ale ... Jest tyle różnych sposobów i możliwości stworzenia pewnego klimatu...
I wbrew pozorom nie muszą to być kaskady kwiatów w stylu amerykańskich ślubów.
Dlatego cenię wszystkich, którym nie jest wszystko jedno.

Urodzinki... Mojego LUDZIKA...

Pogoda jak na zamówienie :)
Pierwsza koncepcja zakładała przyjęcie w konwencji rzymskiej biesiady - czyli wszystko odbywa się w parterze i na leżąco... Z wieńcami laurowymi i innymi atrybutami.
Ale po namyśle doszlismy do wniosku, że nasze nestorki mogą czuć sie trochę niezręcznie i stanęło jednak na bardziej tradycyjnej formie.

Ale i tak wszyscy schodzili do parteru.


W końcu jubilat jest w tym dniu najważniejszą osobą!!!!
Był tort jak najbardziej w całości skonsumowany :)...

Świeczki zdmuchnięte, niech wszystkie marzenia wiatr poniesie do Absolutu!!!


Baśki mina przyprawiła mnie trochę o wyrzuty sumienia. Kiedy był dzień świętowania jej 8 urodzin, niecodzienna sytuacja, w której się znaleźlismy i natłok spraw spowodował, że mogłam wytworzyć tylko takie coś:



Ale za to ile wzbudził poztywnych emocjiii!!! Takiego nie miał nikt i zakładam, że miał nie będzie :) Ale ona chciała kwiatuszkowy!!!!
Za rok obiecałam jej coś eXtra!!!!

Kacper zachwycony prezentami,





ale i tak nic nie mogło przebić kap,kap,kap...

Jaką niesamowitą moc przyciągania mają spadające krople wody... Ile samozaparcia i wysiłku kosztuje chęć samodzielnego wrzucenia do wody piłki...

A ja sobie tak myślę, że to dobrze!!!! Bo całym swoim ciałem wciąga moc Matki Ziemi. I niech ta energia , harmonia przenika go na wskroś!!!! Niech wzmacnia!!!

Dalej tylko czas....

niedziela, 7 sierpnia 2011

Jak miło jest wystawić twarz do wiatru i słuchać muzyki...

I nie patrzeć na zegarek i nie mieć tego ściśniętego żołądka : nie zdążę, zawalę!!!!!
Nie dziś.... Dziś pozwalam sobie na błogi odpoczynek i nawet poniewierające się wszędzie pozostałości ubiegłotygodniowego szaleństwa mnie nie wzruszają.
Pomyślę o tym jutro! Jak powiedziałaby Scarlett O'Hara...

Wydawało się, że wszystko na ten ślub przemyślane, ustalone, poukładane i zaplanowane.Fajnie spotkać tak otwartą i ciekawą osobę.
A pomimo tego, szaleństwo zaczęło się w poniedziałek. Z kolejnego spaceru do lasu wróciłam z fajnymi szyszkami, kawałkami mchu, zdjęciami niesamowitego starego buka


, zachłyśnięta grą światła i kolorów





oczarowana dębami rosnącymi tak nienaturalnie, ale z taką mocą przetrwania, że UKLĘKŁAM PRZED SIŁĄ NATURY !!! Dobrze, że telefon mi towarzyszył...




Piękne i wielkie to wszystko, ale materiału na kryształowe drzewko nie widziałam nigdzie!!!!
A za chwilę na zajmowanie się drzewkiem nie będzie czasu!!!! Jutro przyjadą kwiaty i trzeba się będzie nimi zająć. Przygotować pojemniki, rozpakować, podciąć, napoić. A ja nie mam drzewka!!!!! Pierwszy skurcz żołądka.
Oddychaj, oddychaj, głęboko oddychaj, rozwiązanie przyjdzie samo.
No i wtedy uświadomiłam sobie, że robię błąd : chcę znaleźć w naturze to, co rośnie w mojej głowie, a powinnam odwrotnie: znależć to, co rośnie w naturze i przystosować do tego, co pojawiło się w mojej głowie. I rano znalazłam formy, które nadawały się do aranżacji.
No to do roboty! Malowałam, cementowałam, skręcałam, w międzyczasie układałam formę pod dekoracje, które miały stanąć przed drzwiami wejściowymi na salę. No i co? No oczywista, zamiast zająć się tym, co powinnam, MUSIAŁAM sobie ułożyc w nich kompozycję z ogrodowych kwiatów....


Zabawę przerwał telefon od kierowcy z Heemskerk, który oznajmił mi, że jego nawigacja zgłupiała i on gdzieś jest, pewnie blisko, tylko nie wie gdzie. Usiłowałam wydobyć z niego jakieś punkty orientacyjne, ale to, co widział dookoła mogło być wszędzie! Np. widzi traktor....W końcu kazałam mu zatrzymać się, a ja spróbuję go odszukać.Jadąc zastanawiałam się, jak mam to zrobić, do jasnej anielki????? I wtedy pomyślałam o tych cuuuudnych białych różach Avalanche, które bidulki ściśnięte leżą i czekają na wodę i moje ręce. I zobaczyłam żółciutki traktor. Skręciłam w drogę przy której stał, a kawałek za nim stał kwiatuszkowy samochód!!!!! Uff!
Kierowca pierwszy dzień w nowej pracy, a mojego Światełka nie ma na każdej nawigacji. Kiedy dojechaliśmy pod pracownię, Pan Kierowca rozejrzał się i zapytał : "To tu jest koniec świata?"
Odpowiedź brzmiała :Nie proszę Pana, tutaj jest cały świat!!!!
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę samochód Heemskerk, bo w drogę powrotną wyruszył tylko z nawigacją.... A leśne drogi potrafią być naprawdę kręte :)
Zasypiając pomyślałam, że jakoś dziwnie potykająco układa się to zlecenie. Ciekawe co dalej się wydarzy?
Środa zaplanowana co do minuty.
O 10 rano telefon od koleżanek z pracy, że zmarł nasz kolega.... Ania, zrób coś... Ścisnęło mnie w dołku podwójnie: bo przegrał walkę taki fajny facet... Bo z planów podróży dookoła świata zrobiła się zupełnie inna podróż... I Ewa dalej będzie musiała podróżować bez niego... Drugi raz ścisnęło mnie, że pomimo tego, ze cała pracownia zastawiona jest kwiatami, muszę znaleźć coś innego na wieniec. No i czas!!!!!
Włączyłam wyższy bieg. Trudno, najwyżej dziś nie będę spać i już!
Dzięki nieocenionej Edzi, zdobyłam przecudne zantedeski i miniaturowe kremowe gerberki.
Kwiaty dla Andrzeja, woalka na nich dla Ewy...



Prawie udało mi się zrealizować plan środowy. A nad ranem przeszyła mnie myśl: zapomniałam, że zmieniła się koncepcja dekoracji przed drzwiami i potrzebuję do nich białych róż!!!! Znowu czas!!! A na giełdzie okazało się, że nikt nie ma białych Avalanche!!!! Były, jeszcze 10 minut przed moim przyjazdem! Patrzyły na mnie z pojemników, ale ktoś je kupił i czekały na transport.Trudno! Musiałam wziąć Peach Avalanche , trochę innych kwiatów i jakoś sobie radzić... Czyli zmieniać w biegu koncepcję.
Na szczęście w czwartek przyjechała Asia i trochę roboty przyspieszyły. W piątek spiralka była już tak nakręcona, że słowa zamieniły się w warknięcia i krótkie komendy. I nagle w środku tego całego zamieszania staje moja Baśka i pyta: "mamo, kiedy zrobisz obiad????"
Oooooo....
Kiedy pracuję, zapominam o tym, że człowiek ma jakieś potrzeby żywieniowe,a fizjologia jest tylko zawadą. Więc to pytanie było dla mnie jakąś wielką niedorzecznością.... JAKI OBIAD?????
Na całe szczęście mam u swego boku cudowne stworzenie, które nie dość, że wspiera mnie psychicznie , technicznie, logistycznie i jak tylko można , to na dodatek rozumie, że w piątek i sobotę musi zadbać o to, żeby rodzina nie padła z głodu.
A w międzyczasie skonstruować w samochodzie rusztowanie dla wysokich na 100 cm martini, zapakować na przyczepkę donice rdestowe i wykonać tysiąc innych poleceń. I jakim cudem daje radę????
Jedziemy na salę, a ja myślę o różnych rzeczach . Mówię do Asi: "a co byłoby jakbym tak złamała rękę?". Do wykonania najważniejsza rzecz, która jest motywem przewodnim wszystkich dekoracji, atrybutem Panny Młodej, najważniejszą dekoracją - rozamelia . Aśka krzyczy :"wypluj te słowa!!!"
Na sali rozstawiamy, zawieszamy, motamy. Wchodzę na drabinkę, żeby zawiesić welon na ściance za młodymi i nagle trrrrrrach! Drabinka się rozłożyła jak żaba, a ja leżę i nie ruszam się. Dookoła mnie bezruch i cisza... A ja nie ruszam się, bo przed oczami mam kawałek wyłupanej ścianki, a w tle rozmowę z właścicielką sali sprzed miesiąca o tym, co mogę , czego nie... Nie pozwoliła mi wbijać szpilek do obrusu, bo zostają dziurki.... A tu taka dziura!!! W końcu delikatnie podniosłam odłupany kawałek i włożyłam w wyrwę. Ulga, prawie nie widać!!!! Trudno, trzeba będzie pokryć koszty naprawy, ale dzisiaj awantury nie będzie.
Kiedy się podniosłam, słyszałam powietrze wypuszczane z płuc ludzi obecnych na sali.
Aśka blada podchodzi i mówi " Boże, myślałam, że wykrakałaś i naprawde jesteś cała połamana, albo...." I wali mnie po plecach - "dlaczego się nie ruszałaś?"!!!! Kiedy jej powiedziałam o czym dumałam leżąc na podłodze , myślałam, że mnie zabije!!!!
Na sali pojawiła się jutrzejsza Para Młodych.
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby upierać się przy własnoręcznym mocowaniu dekoracji do samochodu. To znaczy wiem co. Kilka dni wcześniej koleżanka opowiadała mi, że klienci straszą ją sądem za porysowanie karoserii. A w tym przypadku na masce będzie drut. Jeśli niedokładnie zetrą wosk, nie wyprofilują drutu jak należy, nieszczęście gotowe. A to wymusiło zmiany w planach.
I od tego momentu wszystko się rozjechało.
Po powrocie do domu, zamiast odpocząć, zabieramy się do dziergania girlandy i dyskutujemy nad sposobem zamocowania jej na gładkiej ścianie( nie wolno używać gwoździ, pinezek, taśmy dwustronnej, przyssawki do ściany się nie przyczepi).Potem na dwie godziny do łóżka i dalej do roboty!!!
Ponieważ pozostałością po wypadku jest brak czucia w palcach, całe sterowanie przeniosłam na wyższe partie mięśni. Najgorzej jest z małymi i lekkimi przedmiotami. A płatek róży jest przecież tak cienki, lekki, delikatny ! I na dodatek płatek białej róży, na którym widać wszelkie zagięcia, ściśnięcia, dotknięcia. Ręce trzęsły mi się jak zaawansowanemu alkoholikowi. Na początku nie mogłam skoordynować ruchów, po 100 płatku wyczułam je i przeszło....
O 9 zbieramy cały majdan i spowrotem na salę. Dwoimy się i troimy, bo trzeba zdążyć jeszcze wykończyć rączkę rozamelii, zamocować kwiaty na metalowym serduchu . Potrzebne na to co najmniej dwie godziny. A potem z tym wszystkim dotrzeć do Młodego na odległość 60 km . Zaczynamy przemieszczać się prawie biegiem.
Pierwszy telefon od Pana Emilii : czy może pani przyjechać pół godziny wcześniej?.
Ręce mi opadły. Tłumaczę, że nie mogę robić dwóch rzeczy w dwóch miejscach naraz, wszystkie prace są czasochłonne, że nie da się tak pstryk! i już. Przyjadę tak, jak umówiliśmy się i na pewno zdążymy.
Wracam do pracy.
Za chwilę drugi telefon od Pana Emilii : "samochód przyjedzie bliżej pracowni, ale 1,5 h wcześniej, niż umawialiśmy się. No i tę wiązankę niech pani da kierowcy".
Spirala nakręca się coraz bardziej. Jestem w amoku. Wiem, że nie zdążę. Mój głos nie jest już miły. Umawiamy się, że najwyżej wiązankę zawiozę do Panny Młodej osobiście.
Ale jak to???
Przecież to taki romantyczny moment, kiedy narzeczony staje przed narzeczoną z jej wymarzonym bukietem w rękach. Jak pozbawić ją TAKICH emocji??? Przez głupi samochód????
Włączam rakietę!!!! Nawet psu się obrywa, kiedy plącze mi się pod nogami.
Dekoracja auta gotowa, bukiet świadkowej i przypinka czeka, butonierka młodego spakowana. Tak ekspresowo rączki bukietu jeszcze nie robiłam.
Ja wiem, że były niedociągnięcia, kształt był mało idealny, ale czas się skończył.
I kiedy mam wychodzić z tym z domu - oberwanie chmury!!!!
Pioruny walą, woda się leje, deszcz zacina z wszystkich stron.
Dzwonię do Pana Emilii, jak wygląda sytuacja u nich? Słyszę :"tylko kropi" i brak zasięgu przerywa rozmowę.
Minuty biegną, płakać mi się chce!!!!W końcu udaje się porozumieć- deszcz nie jest ulewny.
Pod kurtkę wkładam kosz z bukietami, po trzech krokach do samochodu jestem cała mokra.
Na parkingu pod Stodółką czeka samochód. Ale deszcz pada tak, że nie jestem w stanie do sucha wytrzeć miejsc pod przyssawki. Papierowy ręcznik nasiąka błyskawicznie wodą spływającą z maski. Przyssawki jeżdżą jak głupie!!!!!
Wracam po więcej ręczników. NIE MA!!!! Musiały wypaść mi, kiedy w ulewie biegłam do samochodu.Kierowca znajduje dwie papierowe serwetki w samochodzie. Mało!!! Używam swojej tuniki do wycierania wody.
Udało się z maską!!!! Mocuję klamki i....Massakra!
Nie sprawdziłam jak Asia zamocowała fiolki, nie popatrzyłam, czy są gumki na fiolki.... Ratuje mnie drut, którym omotuję róże, żeby nie wypadły, zawiązuję do przyssawek. Ale te przyklejone są pod innym kątem. Nie są w stanie utrzymać dużych łbów róży w pionie.Trudno! Decyduję się spuścić je w dół.Nie jest tak, jak sobie wyobrażałam, ale naprawdę nie ma juz czasu. Kokardy, przemoczone, smętnie zwisają...
A pan, który przyjechał z kierowcą samochodu wyciąga z bagażnika jeszcze cylinder i welon.... I papierowe tablice... Zamocuje pani? ...Czas się skończył!
Kierowca patrzy sceptycznie na to, co leci z nieba, na moją przemoczoną tunikę i mówi : niech pani zostawi, przykleję to, jak trochę przestanie lać. Te tablice i tak szlag trafi, a cylinder z wodą się nie utrzyma.
Ostatni moment: przekazanie rozamelii i całej reszty.
Uprzedzałam, że to bardzo delikatne, że musi być ktoś do trzymania bukietu w rękach.
A pan ,otwiera mi kufer i mówi : prosze wrzucić....
Zamarłam! Wstawiłam bukiety w moim koszu, zablokowałam raczkę jakąś reklamówką z czymś znalezioną w bagażniku ...i... Oni pojechali, a ja cały czas widziałam oczami wyobraźni, jak na zakręcie ta rozamelia wypada, płatki są całe połamane, czarne i wszystko do d...
Dzwonię do Pana Emilii i błagam , żeby przynajmniej w drodze do narzeczonej trzymał ją w rękach...
Ale i tak czarne myśli krążą w mojej głowie!
Wracam do domu, robię szybki obiad z mrożonek , zabieram lampiony, świece i jadę na salę.Wreszcie spokojnie i niespiesznie. MAM CZAS!!
Kończę dekoracje przed wejściem,




, rozmawiam z kelnerami, z zespołem.
Okazuje się, że pod moją nieobecność córka właścicielki sali, przybiegła z aparatem i cykała foty. Kelnerzy pytają, czy ma zgodę autora?
Pani wzruszyła ramionami, w końcu jest u siebie...
Pół godziny przed spodziewanym przyjazdem Młodych zapalam wszystkie świece, robię zdjęcia.

















Siadam na ławce z aparatem i z niepokojem czekam na Młodą Parę. Jak przeżyła rozamelia?
Podchodzi do mnie muzyk z zespołu i mówi mi, że chociaż grywa co tydzień w różnych miejscach, również w tej sali, takiego klimatu jeszcze nie widział i że baaardzo mu się podoba. A szczególnie zauroczony jest tym, co stoi przed wejściem.I powiedział coś, co ....Uskrzydliło mnie! Zapytał co trzeba mieć w sobie, żeby powstał taki pomysł , żeby taki projekt pojawił się w głowie... To samo pytanie stawiam moim Mistrzom... Na pewno nie było to coś nowatorskiego,wielkiego.. Rdest wykorzystuje się w dekoracjach w różnych formach. Ale TA była moja! Od początku do końca moja! A na dodatek pochwała wyszła z ust mężczyzny, co nadaje jej naprawdę dużą rangę. Bo generalnie mężczyźni są obojętni na otoczenie.
Wprawdzie ja WIEM, że chociaż nie zdają sobie z tego sprawy, to, co dookoła nich się dzieje wpływa na atmosferę, dobre samopoczucie, nieuświadomione emocje, zachowania , ale.... Faceci generalnie myślą, że to nieważne. Ale zostawmy ich. W większości są jak dzieci i niech tak zostanie.
Podjeżdża samochód z Młodymi. Serce z drutu alu na miejscu!
Wzrok wszystkich obecnych skierowany w ich stronę...Moje serce szaleje!!!
Wysiada Pani Emilia...
Starsza pomaga, trzyma wiązanki, poprawia suknię, podaje rozamelię...
Obie wyglądają cuuuuudnie!!!!



Pamiętam dziewczynę trochę wystraszoną, zdecydowaną na coś, co miała Pani Liszowska w dłoniach w dniu swojego ślubu....
Cierpliwie i pomalutku zbudowałyśmy cały ten wieczór...
Dla mnie.... Idealnie! Trochę szkoda, że misterna kryza wokół butonierki młodego , której nie miałam czasu pstryknąć foty, zniknęła w czeluściach kieszonki, znad której wystaje płachta chusteczki do nosa, ale...
Nic nie zmieni faktu, że Panna Młoda była przecuuudna! Świetnie dobrana fryzura i makijaż, przepych i skromność, delikatność i "pazur"...
Wróciłam do domu i padłam....
Nauki wyciagnęłam, mam nadzieję.... Ale .. Czy na pewno następnym razem dam radę stanąć z boku i nie wczuwać się?
Pewnie NIE!
Dlatego na wszelkie propozycje weekendowe odpowiadam : "nie mogę, w sobotę wychodzę za mąż!!!"
A dzisiaj...
Jak miło wystawić twarz do ciepłego wiatru...