To, co dziś jest rzeczywistością, wczoraj było nierealnym marzeniem. — Paulo Coelho



To, co dziś jest rzeczywistością, wczoraj było nierealnym marzeniem. — Paulo Coelho







niedziela, 7 sierpnia 2011

Jak miło jest wystawić twarz do wiatru i słuchać muzyki...

I nie patrzeć na zegarek i nie mieć tego ściśniętego żołądka : nie zdążę, zawalę!!!!!
Nie dziś.... Dziś pozwalam sobie na błogi odpoczynek i nawet poniewierające się wszędzie pozostałości ubiegłotygodniowego szaleństwa mnie nie wzruszają.
Pomyślę o tym jutro! Jak powiedziałaby Scarlett O'Hara...

Wydawało się, że wszystko na ten ślub przemyślane, ustalone, poukładane i zaplanowane.Fajnie spotkać tak otwartą i ciekawą osobę.
A pomimo tego, szaleństwo zaczęło się w poniedziałek. Z kolejnego spaceru do lasu wróciłam z fajnymi szyszkami, kawałkami mchu, zdjęciami niesamowitego starego buka


, zachłyśnięta grą światła i kolorów





oczarowana dębami rosnącymi tak nienaturalnie, ale z taką mocą przetrwania, że UKLĘKŁAM PRZED SIŁĄ NATURY !!! Dobrze, że telefon mi towarzyszył...




Piękne i wielkie to wszystko, ale materiału na kryształowe drzewko nie widziałam nigdzie!!!!
A za chwilę na zajmowanie się drzewkiem nie będzie czasu!!!! Jutro przyjadą kwiaty i trzeba się będzie nimi zająć. Przygotować pojemniki, rozpakować, podciąć, napoić. A ja nie mam drzewka!!!!! Pierwszy skurcz żołądka.
Oddychaj, oddychaj, głęboko oddychaj, rozwiązanie przyjdzie samo.
No i wtedy uświadomiłam sobie, że robię błąd : chcę znaleźć w naturze to, co rośnie w mojej głowie, a powinnam odwrotnie: znależć to, co rośnie w naturze i przystosować do tego, co pojawiło się w mojej głowie. I rano znalazłam formy, które nadawały się do aranżacji.
No to do roboty! Malowałam, cementowałam, skręcałam, w międzyczasie układałam formę pod dekoracje, które miały stanąć przed drzwiami wejściowymi na salę. No i co? No oczywista, zamiast zająć się tym, co powinnam, MUSIAŁAM sobie ułożyc w nich kompozycję z ogrodowych kwiatów....


Zabawę przerwał telefon od kierowcy z Heemskerk, który oznajmił mi, że jego nawigacja zgłupiała i on gdzieś jest, pewnie blisko, tylko nie wie gdzie. Usiłowałam wydobyć z niego jakieś punkty orientacyjne, ale to, co widział dookoła mogło być wszędzie! Np. widzi traktor....W końcu kazałam mu zatrzymać się, a ja spróbuję go odszukać.Jadąc zastanawiałam się, jak mam to zrobić, do jasnej anielki????? I wtedy pomyślałam o tych cuuuudnych białych różach Avalanche, które bidulki ściśnięte leżą i czekają na wodę i moje ręce. I zobaczyłam żółciutki traktor. Skręciłam w drogę przy której stał, a kawałek za nim stał kwiatuszkowy samochód!!!!! Uff!
Kierowca pierwszy dzień w nowej pracy, a mojego Światełka nie ma na każdej nawigacji. Kiedy dojechaliśmy pod pracownię, Pan Kierowca rozejrzał się i zapytał : "To tu jest koniec świata?"
Odpowiedź brzmiała :Nie proszę Pana, tutaj jest cały świat!!!!
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę samochód Heemskerk, bo w drogę powrotną wyruszył tylko z nawigacją.... A leśne drogi potrafią być naprawdę kręte :)
Zasypiając pomyślałam, że jakoś dziwnie potykająco układa się to zlecenie. Ciekawe co dalej się wydarzy?
Środa zaplanowana co do minuty.
O 10 rano telefon od koleżanek z pracy, że zmarł nasz kolega.... Ania, zrób coś... Ścisnęło mnie w dołku podwójnie: bo przegrał walkę taki fajny facet... Bo z planów podróży dookoła świata zrobiła się zupełnie inna podróż... I Ewa dalej będzie musiała podróżować bez niego... Drugi raz ścisnęło mnie, że pomimo tego, ze cała pracownia zastawiona jest kwiatami, muszę znaleźć coś innego na wieniec. No i czas!!!!!
Włączyłam wyższy bieg. Trudno, najwyżej dziś nie będę spać i już!
Dzięki nieocenionej Edzi, zdobyłam przecudne zantedeski i miniaturowe kremowe gerberki.
Kwiaty dla Andrzeja, woalka na nich dla Ewy...



Prawie udało mi się zrealizować plan środowy. A nad ranem przeszyła mnie myśl: zapomniałam, że zmieniła się koncepcja dekoracji przed drzwiami i potrzebuję do nich białych róż!!!! Znowu czas!!! A na giełdzie okazało się, że nikt nie ma białych Avalanche!!!! Były, jeszcze 10 minut przed moim przyjazdem! Patrzyły na mnie z pojemników, ale ktoś je kupił i czekały na transport.Trudno! Musiałam wziąć Peach Avalanche , trochę innych kwiatów i jakoś sobie radzić... Czyli zmieniać w biegu koncepcję.
Na szczęście w czwartek przyjechała Asia i trochę roboty przyspieszyły. W piątek spiralka była już tak nakręcona, że słowa zamieniły się w warknięcia i krótkie komendy. I nagle w środku tego całego zamieszania staje moja Baśka i pyta: "mamo, kiedy zrobisz obiad????"
Oooooo....
Kiedy pracuję, zapominam o tym, że człowiek ma jakieś potrzeby żywieniowe,a fizjologia jest tylko zawadą. Więc to pytanie było dla mnie jakąś wielką niedorzecznością.... JAKI OBIAD?????
Na całe szczęście mam u swego boku cudowne stworzenie, które nie dość, że wspiera mnie psychicznie , technicznie, logistycznie i jak tylko można , to na dodatek rozumie, że w piątek i sobotę musi zadbać o to, żeby rodzina nie padła z głodu.
A w międzyczasie skonstruować w samochodzie rusztowanie dla wysokich na 100 cm martini, zapakować na przyczepkę donice rdestowe i wykonać tysiąc innych poleceń. I jakim cudem daje radę????
Jedziemy na salę, a ja myślę o różnych rzeczach . Mówię do Asi: "a co byłoby jakbym tak złamała rękę?". Do wykonania najważniejsza rzecz, która jest motywem przewodnim wszystkich dekoracji, atrybutem Panny Młodej, najważniejszą dekoracją - rozamelia . Aśka krzyczy :"wypluj te słowa!!!"
Na sali rozstawiamy, zawieszamy, motamy. Wchodzę na drabinkę, żeby zawiesić welon na ściance za młodymi i nagle trrrrrrach! Drabinka się rozłożyła jak żaba, a ja leżę i nie ruszam się. Dookoła mnie bezruch i cisza... A ja nie ruszam się, bo przed oczami mam kawałek wyłupanej ścianki, a w tle rozmowę z właścicielką sali sprzed miesiąca o tym, co mogę , czego nie... Nie pozwoliła mi wbijać szpilek do obrusu, bo zostają dziurki.... A tu taka dziura!!! W końcu delikatnie podniosłam odłupany kawałek i włożyłam w wyrwę. Ulga, prawie nie widać!!!! Trudno, trzeba będzie pokryć koszty naprawy, ale dzisiaj awantury nie będzie.
Kiedy się podniosłam, słyszałam powietrze wypuszczane z płuc ludzi obecnych na sali.
Aśka blada podchodzi i mówi " Boże, myślałam, że wykrakałaś i naprawde jesteś cała połamana, albo...." I wali mnie po plecach - "dlaczego się nie ruszałaś?"!!!! Kiedy jej powiedziałam o czym dumałam leżąc na podłodze , myślałam, że mnie zabije!!!!
Na sali pojawiła się jutrzejsza Para Młodych.
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby upierać się przy własnoręcznym mocowaniu dekoracji do samochodu. To znaczy wiem co. Kilka dni wcześniej koleżanka opowiadała mi, że klienci straszą ją sądem za porysowanie karoserii. A w tym przypadku na masce będzie drut. Jeśli niedokładnie zetrą wosk, nie wyprofilują drutu jak należy, nieszczęście gotowe. A to wymusiło zmiany w planach.
I od tego momentu wszystko się rozjechało.
Po powrocie do domu, zamiast odpocząć, zabieramy się do dziergania girlandy i dyskutujemy nad sposobem zamocowania jej na gładkiej ścianie( nie wolno używać gwoździ, pinezek, taśmy dwustronnej, przyssawki do ściany się nie przyczepi).Potem na dwie godziny do łóżka i dalej do roboty!!!
Ponieważ pozostałością po wypadku jest brak czucia w palcach, całe sterowanie przeniosłam na wyższe partie mięśni. Najgorzej jest z małymi i lekkimi przedmiotami. A płatek róży jest przecież tak cienki, lekki, delikatny ! I na dodatek płatek białej róży, na którym widać wszelkie zagięcia, ściśnięcia, dotknięcia. Ręce trzęsły mi się jak zaawansowanemu alkoholikowi. Na początku nie mogłam skoordynować ruchów, po 100 płatku wyczułam je i przeszło....
O 9 zbieramy cały majdan i spowrotem na salę. Dwoimy się i troimy, bo trzeba zdążyć jeszcze wykończyć rączkę rozamelii, zamocować kwiaty na metalowym serduchu . Potrzebne na to co najmniej dwie godziny. A potem z tym wszystkim dotrzeć do Młodego na odległość 60 km . Zaczynamy przemieszczać się prawie biegiem.
Pierwszy telefon od Pana Emilii : czy może pani przyjechać pół godziny wcześniej?.
Ręce mi opadły. Tłumaczę, że nie mogę robić dwóch rzeczy w dwóch miejscach naraz, wszystkie prace są czasochłonne, że nie da się tak pstryk! i już. Przyjadę tak, jak umówiliśmy się i na pewno zdążymy.
Wracam do pracy.
Za chwilę drugi telefon od Pana Emilii : "samochód przyjedzie bliżej pracowni, ale 1,5 h wcześniej, niż umawialiśmy się. No i tę wiązankę niech pani da kierowcy".
Spirala nakręca się coraz bardziej. Jestem w amoku. Wiem, że nie zdążę. Mój głos nie jest już miły. Umawiamy się, że najwyżej wiązankę zawiozę do Panny Młodej osobiście.
Ale jak to???
Przecież to taki romantyczny moment, kiedy narzeczony staje przed narzeczoną z jej wymarzonym bukietem w rękach. Jak pozbawić ją TAKICH emocji??? Przez głupi samochód????
Włączam rakietę!!!! Nawet psu się obrywa, kiedy plącze mi się pod nogami.
Dekoracja auta gotowa, bukiet świadkowej i przypinka czeka, butonierka młodego spakowana. Tak ekspresowo rączki bukietu jeszcze nie robiłam.
Ja wiem, że były niedociągnięcia, kształt był mało idealny, ale czas się skończył.
I kiedy mam wychodzić z tym z domu - oberwanie chmury!!!!
Pioruny walą, woda się leje, deszcz zacina z wszystkich stron.
Dzwonię do Pana Emilii, jak wygląda sytuacja u nich? Słyszę :"tylko kropi" i brak zasięgu przerywa rozmowę.
Minuty biegną, płakać mi się chce!!!!W końcu udaje się porozumieć- deszcz nie jest ulewny.
Pod kurtkę wkładam kosz z bukietami, po trzech krokach do samochodu jestem cała mokra.
Na parkingu pod Stodółką czeka samochód. Ale deszcz pada tak, że nie jestem w stanie do sucha wytrzeć miejsc pod przyssawki. Papierowy ręcznik nasiąka błyskawicznie wodą spływającą z maski. Przyssawki jeżdżą jak głupie!!!!!
Wracam po więcej ręczników. NIE MA!!!! Musiały wypaść mi, kiedy w ulewie biegłam do samochodu.Kierowca znajduje dwie papierowe serwetki w samochodzie. Mało!!! Używam swojej tuniki do wycierania wody.
Udało się z maską!!!! Mocuję klamki i....Massakra!
Nie sprawdziłam jak Asia zamocowała fiolki, nie popatrzyłam, czy są gumki na fiolki.... Ratuje mnie drut, którym omotuję róże, żeby nie wypadły, zawiązuję do przyssawek. Ale te przyklejone są pod innym kątem. Nie są w stanie utrzymać dużych łbów róży w pionie.Trudno! Decyduję się spuścić je w dół.Nie jest tak, jak sobie wyobrażałam, ale naprawdę nie ma juz czasu. Kokardy, przemoczone, smętnie zwisają...
A pan, który przyjechał z kierowcą samochodu wyciąga z bagażnika jeszcze cylinder i welon.... I papierowe tablice... Zamocuje pani? ...Czas się skończył!
Kierowca patrzy sceptycznie na to, co leci z nieba, na moją przemoczoną tunikę i mówi : niech pani zostawi, przykleję to, jak trochę przestanie lać. Te tablice i tak szlag trafi, a cylinder z wodą się nie utrzyma.
Ostatni moment: przekazanie rozamelii i całej reszty.
Uprzedzałam, że to bardzo delikatne, że musi być ktoś do trzymania bukietu w rękach.
A pan ,otwiera mi kufer i mówi : prosze wrzucić....
Zamarłam! Wstawiłam bukiety w moim koszu, zablokowałam raczkę jakąś reklamówką z czymś znalezioną w bagażniku ...i... Oni pojechali, a ja cały czas widziałam oczami wyobraźni, jak na zakręcie ta rozamelia wypada, płatki są całe połamane, czarne i wszystko do d...
Dzwonię do Pana Emilii i błagam , żeby przynajmniej w drodze do narzeczonej trzymał ją w rękach...
Ale i tak czarne myśli krążą w mojej głowie!
Wracam do domu, robię szybki obiad z mrożonek , zabieram lampiony, świece i jadę na salę.Wreszcie spokojnie i niespiesznie. MAM CZAS!!
Kończę dekoracje przed wejściem,




, rozmawiam z kelnerami, z zespołem.
Okazuje się, że pod moją nieobecność córka właścicielki sali, przybiegła z aparatem i cykała foty. Kelnerzy pytają, czy ma zgodę autora?
Pani wzruszyła ramionami, w końcu jest u siebie...
Pół godziny przed spodziewanym przyjazdem Młodych zapalam wszystkie świece, robię zdjęcia.

















Siadam na ławce z aparatem i z niepokojem czekam na Młodą Parę. Jak przeżyła rozamelia?
Podchodzi do mnie muzyk z zespołu i mówi mi, że chociaż grywa co tydzień w różnych miejscach, również w tej sali, takiego klimatu jeszcze nie widział i że baaardzo mu się podoba. A szczególnie zauroczony jest tym, co stoi przed wejściem.I powiedział coś, co ....Uskrzydliło mnie! Zapytał co trzeba mieć w sobie, żeby powstał taki pomysł , żeby taki projekt pojawił się w głowie... To samo pytanie stawiam moim Mistrzom... Na pewno nie było to coś nowatorskiego,wielkiego.. Rdest wykorzystuje się w dekoracjach w różnych formach. Ale TA była moja! Od początku do końca moja! A na dodatek pochwała wyszła z ust mężczyzny, co nadaje jej naprawdę dużą rangę. Bo generalnie mężczyźni są obojętni na otoczenie.
Wprawdzie ja WIEM, że chociaż nie zdają sobie z tego sprawy, to, co dookoła nich się dzieje wpływa na atmosferę, dobre samopoczucie, nieuświadomione emocje, zachowania , ale.... Faceci generalnie myślą, że to nieważne. Ale zostawmy ich. W większości są jak dzieci i niech tak zostanie.
Podjeżdża samochód z Młodymi. Serce z drutu alu na miejscu!
Wzrok wszystkich obecnych skierowany w ich stronę...Moje serce szaleje!!!
Wysiada Pani Emilia...
Starsza pomaga, trzyma wiązanki, poprawia suknię, podaje rozamelię...
Obie wyglądają cuuuuudnie!!!!



Pamiętam dziewczynę trochę wystraszoną, zdecydowaną na coś, co miała Pani Liszowska w dłoniach w dniu swojego ślubu....
Cierpliwie i pomalutku zbudowałyśmy cały ten wieczór...
Dla mnie.... Idealnie! Trochę szkoda, że misterna kryza wokół butonierki młodego , której nie miałam czasu pstryknąć foty, zniknęła w czeluściach kieszonki, znad której wystaje płachta chusteczki do nosa, ale...
Nic nie zmieni faktu, że Panna Młoda była przecuuudna! Świetnie dobrana fryzura i makijaż, przepych i skromność, delikatność i "pazur"...
Wróciłam do domu i padłam....
Nauki wyciagnęłam, mam nadzieję.... Ale .. Czy na pewno następnym razem dam radę stanąć z boku i nie wczuwać się?
Pewnie NIE!
Dlatego na wszelkie propozycje weekendowe odpowiadam : "nie mogę, w sobotę wychodzę za mąż!!!"
A dzisiaj...
Jak miło wystawić twarz do ciepłego wiatru...

2 komentarze:

  1. Pięknie to wymyśliłaś, oj pięknie i wiem, że jesteś dumna z tego dzieła, bo i jest z czego. A maila od Ciebie nie mam, ślę buziaki na skrzydłach wiatru :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jolu, piękna to była Panna Młoda :)
    A ja tylko pomogłam jej w tym dniu przeistoczyć się w Księżniczkę!!!
    Cieszę się, bo było naprawdę bajkowo!!!
    Światło świec rozświetlało kryształy, migotało...
    Było i lekko i z rozmachem...
    Tak, jak ją wyczułam..
    A tak na marginesie, nigdy nie jestem dumna z mojej pracy, zawsze widzę niedociągnięcia, zawsze można coś zrobić lepiej...
    Ale... Najważniejsze, że i Młodzi i Goście dobrze czuli się w tym klimacie. Zawsze o to tylko chodzi.
    Cieszę się, że mogę się w ten sposób ulepszać i doskonalić...I ciągle uczyć!
    A pocztę sprawdź, poprawiłam i z opóźnieniem, ale wysłałam.
    Buziaki łapię ... w siatkę na motyle :)
    Motyle puszczam do Ciebie z moimi buziakami :)

    OdpowiedzUsuń