To, co dziś jest rzeczywistością, wczoraj było nierealnym marzeniem. — Paulo Coelho



To, co dziś jest rzeczywistością, wczoraj było nierealnym marzeniem. — Paulo Coelho







środa, 9 listopada 2011

Słoneczny poranek 15 września….

W pracowni Tomka czekało 4000 kwiatów …




I siedem par rąk mistrzowskich : przede wszystkim Maxa, który był sprawcą całego zamieszania, i wszystkich innych, którzy pomogli nadać jego pomysłom rzeczywisty kształt. Rąk florystów układających kompozycje w pewnych zamyślonych ramach ale w charakterystyczny dla siebie sposób i dwie pary rąk tych, co obcinały kwiaty, drutowały fiolki, podawały i były na wyciągnięcie mistrzowskiej ręki...
Kiedy usłyszałam : Hanusia rób tort, spłoszyłam się... No jak? Obok mnie pracują takie osobistości polskiej florystyki i i ja… tort? Ale po jakimś czasie stwierdziłam: dam radę, najwyżej ktoś powie : nie nadaje się i już... I zrobiłam "wesolutkiego Eda" ze spływającą nieregularnie bitą śmietaną:) Stanął na stole weselnym, więc źle do końca nie było?

Największym cuudum był kosciół....
Stalowe liny rozpięte w nawach, a na nich zawieszone na cieniutkich stalowych drucikach, fiolki z kwiatami...


Kompozycje powtarzały kształty elementów, na tle których zostały podwieszone : łuku tęczowego w wykonaniu Maxa i pomocników , odwrócony kształt kandelabrów : większego tworzonego przez Agnieszkę Mitko, Kasię Klubę przy nieocenionej pomocy Moniki Lamańskiej

i mniejszego, tworzonego przez Katarzynę Gretę Szymkowiak z pomocą Moniki i Kasi
, kompozycje podkreślające kinkiety na bocznych ścianach ,będących dziełem Edyty Zając - Chruściel, Moniki Wilgockiej i Huberta Lamańskiego , kompozycje na nawie głównej, zawieszone na ramionach kandelabrów, kompozycja na bazie rdestu stworzona przed ołtarzem głównym przez Edzię w takim tempie, że nie nadążałam z podawaniem i przycinaniem , kompozycje na ołtarz główny dwumetrowej wielkości tworzone przez Edytę i Monikę .
A nad wszystkim czuwało czujne oko Agi Mitko, której nie umknęło nic!!!! Wszystko musiało zostać perfekcyjnie wymodelowane, linie wyważone, no pełen profesjonalizm!!!!
Tak patrząc trochę z boku : ciężka, wielogodzinna praca zgranego zespołu florystów, zaangażowanie ze strony rodziny ( załatwianie drabin strażackich

, rusztowań, jeżdżenie za linami, złączkami i innymi „niezbędnikami”, dbanie o to, aby ta chmara ludzi nie padła z głodu

i zimna ) po to, aby na jedną godzinę przekształcić to miejsce w w … No właśnie , w CO???
Uwijaliśmy się trzy dni przy tej dekoracji


, ale efekt…NIESAMOWITY!!!!
Miałam tę niebywałą przyjemność kontemplowania wnętrza , zanim pojawili się w nim ludzie…
W ciszy… Z każdego zakątka , pod różnymi kątami patrzyłam… I …. Nie chciało mi się stamtąd wychodzić…
Nawet kościelny , który powinien być zdenerwowany, że zamiast wcinać rosół na obiad, siedzi i czeka, aż skończymy,po kolejnym telefonie warknął do słuchawki : przestań, skończę , to przyjdę!” i dalej rozglądał się dookoła…
Nie pokażę zdjęć gotowej dekoracji… na razie …
Zaczęłam dokumentować to, co się działo, ale w pewnym momencie mój aparat wylądował na ziemi i już więcej zdjęć nie zrobił… Muszę czekać na profesjonalne fotki…
Wiem od Tomka, że dekoracja zrobiła ogromne wrażenie i na gościach, i na proboszczu, który normalnie na dekoracje uwagi nie zwraca (kościół jest piękny sam w sobie [fakt!], nic dodawać nie trzeba), a podczas mszy trzy razy podkreślał niezwykłą aurę kwiatową panującą podczas ceremonii 
Kościół został udostępniony do zwiedzania , choć normalnie jest zamykany…
Nie dziwię się…
Ja miałam takie odczucia, że po tych sznureczkach do nieba dojdą nawet najbardziej nieśmiałe szepty… A Pan Bóg patrząc na to, skąd przyszły, nie będzie miał siły odmówić… Toż przez jego naturę: harmonię i piękno przemówiły….
Sala w zamyśle miała być radosna, cukierkowa, cieplutka… I na słowo uwierzcie, taka była 
Zastanawiałam się, czy w pewnym momencie goście nie zaczną częstować się tortami  No wiem już, ,że się nie częstowali, ale po weselu zostały zapakowane i rozdane wśród gości weselnych… Niech umilają im czas jeszcze chwilę…
Tomku, jeszcze raz dziękuję za to, że mogłam tam być!!!!
A Ciebie jeszcze raz proszę: zostań SOBĄ!!! I TWÓRZ!!! Niech media kupują Twoje prace, ale nigdy NIE BĘDA MIAŁY CIEBIE!!! Duszy nie da się objąć ani okiem kamery, ani okiem obiektywu. Tego trzeba dotknąć... Nie wszyscy mają ten dar, by poczuć... Tak zbudowany jest świat...

wtorek, 1 listopada 2011

Wrzesień zapowiadał się nieciekawie....

1 września mój syn skręcił nogę na treningu.Ogromny ból, noga zablokowana, kolano jak bania.Tradycyjnie , moje dzieci chorują i uszkadzają się w godzinach, kiedy dostęp do państwowej opieieki medycznej jest mocno utrudniony. Trzy godziny spędziliśmy w ambulatorium chirurgicznym, żeby dowiedzieć się, że zmian kostnych nie ma, ale co jeszcze mogło się uszkodzić, nie wiadomo.... Bo gabinet USG pracuje tylko 6 godzin dziennie. W związku z tym wykonano tylko punkcję kolana i szykowano Grubego do zagipsowania nogi. Na szczęście trafiliśmy na młodego lekarza, jeszcze nie przeświadczonego o swojej nieomylności i bóstwie, który wyraził zgodę na moje sugestie, żeby od gipsowania odstąpić, dopóki nie sprawdzę, czy w kolanie coś jeszcze się nie popsuło. Dwa dni później, oczywiście na prywatnej wizycie ( na NFZ termin oczekiwania 2 tygodnie przy urazie sic!) bez żadnych dodatkowych urządzeń lekarz postawił diagnozę: na 99% zerwane więzadło krzyżowe tylne, złamana łąkotka, na 90% zerwane więzadło krzyżowe przednie. Konieczna operacja.Można tradycyjnie : rozpruć kolano w szpitalu w Kielacach, albo artroskopem... Ale na artroskop się czeka , bo są tylko dwa : Starachowice lub Końskie. Znowu mam fart: lekarz pracuje w placówce posiadającej to urządzenie. Dodatkowo jest w stanie zrozumieć sytuację dziecka : nowa szkoła, pierwszy rok, przedmioty zawodowe, trzymiesięczna nieobecność (wliczając pobyt w szpitalu i czas na dojście do siebie), to praktycznie przekreślenie jego "być" w tej szkole. Pomimo, ze już podjęlismy kroki o nauczanie indywidualne... Umawiamy się: On monitoruje, czy nie wypadł jakiś pacjent planowy (choroba, złe wyniki etc.), ja przygotowuję ekwipunek szpitalny i jestem gotowa na dostarczenie dziecka w ciagu dwóch godzin od jego telefonu , że można do szpitala.Jak na porodówkę, cholerka! W międzyczasie informacja : jedyne zlecenie ślubne na wrzesień zostało odwołane...Zła wiadomość dla mnie, ale rozumiem: W obliczu tragedii w rodzinie nikt nie myśli o zabawie...Nawet nie mam ochoty zachować zaliczki...
A w planach miałam, że to zlecenie pomoże mi sfinansować koszt udziału w warsztatach w Dąbrówce Kościelnej koło Gniezna...Wyjazd planowałam od wiosny...
We wrześniu wykonałam tylko jeden skromny bukiecik...


I tyle...
Zbliżał się termin wyjazdu, a ja biłam się z myślami...Mój Mąż, duszek nieoceniony widząc moje rozdarcie , jak zwykle poszedł w sukurs : chcesz jechać?
- No JAK???? BAAAArdzo!!!
- To jedź, jakoś damy radę...Nie musimy tyle jeść, przesuniemy płatności, z czegoś zrezygnujemy...Może z domu nas od razu nie wyrzucą pod most...,.
Rano wsiadłam do samochodu i zastanawiałam się, czego nie wzięłam... Jadąc chciałam ominąć remontowany most w Sulejowie i pojechałam objazdem... Nagle utknęłam w 4- kilometrowym korku na wahadle. Dzwoni telefon :
Pan doktor: proszę dostarczyc dziecko na zabieg.Jak będziecie na izbie, prosze zadzwonić wyjdę i pomogę.
Ok! Panie doktorze, tylko ja jestem 100 km od domu, dzwonić będzie mąż, ja nie zdążę dojechać.
Dzwonię do Miśka : startujcie, ja się dociągnę, jak uda mi się wydostać z tego korka.
Misiek: zgłupłaś?Jedziesz dalej, damy radę!!!To nie niemowlak...Nie musisz podawać mu piersi! Jedź i rozwijaj się!!
Chwila konsternacji :jak to?
Ale po chwili pomyślałam - ma rację! Nie zostawiłam dziecka bez opieki, ma 16 lat, Ojca, Siostrę, Prawieszwagra, a ja mam telefon...Moje Mądre Stworzenie!!!
Za pół godziny telefon: gdzie skierowanie?
O cholera!!!! No jak gdzie???? U mnie w torebce!!!!
-Zapytaj, czy może być od lekarza pierwszego kontaktu?
-Może.
-Jedź do naszej przychodni, załatwię!
Ubłagałam przez telefon panie w rejestracji, żeby porozmawiały z lekarzem, a ja im faksem prześlę kartę informacyjną z ambulatorium i skierowanie.
I wiecie co? W naszym kraju wysłanie faksu z urządzenia inego niż własne jest niemożliwe!!!! Ani urząd pocztowy, ani urząd gminy takiego faksu nie wyśle. Stacje benzynowe twierdzą, że nie posiadają.... Akurat!
Przez te cudawianki droga zjęła mi 6,5 godziny...
Rzutem na taśmę weszłam do placówki banku - niech będzie, że reklama - NORDEA to była. Pani przy stanowisku wytłumaczyłam, że ja, były bankowiec wiem, że fax posiadają na bank i ja jako koleżanka po fachu proszę o pomoc...
Ptrzesympatyczna kobitka wzięła ode mnie papiren i próbowała wysłać. Ale numer był zajęty, więc zaproponowała, że skseruje i będzie ponawiać co kwadrans.... Z całym zaufaniem zostawiłam jej to... Pieniędzy nie chciały.... Gniezno, to była ostatnia miejscowość, w której coś mogłam, dalej był brak zasięgu. Fax doszedł, DZIĘKI KOLEŻANKI!!!!
W Dąbrówce było... cudnie!!!

Takie bezzasięgowe miejsca nie robią już na mnie wrażenia, bo zafundowałam sobie coś w tym klimacie na codzień (z pełną świadomością konsekwencji życia w takim miejscu, wszystkich plusów i minusów)_, ale sama estetyka otoczenia zawsze działa na mnie...Dołóżmy do tego spotkanie osób, które do teraz były tylko wirtualne.... No i okazało się, że warto było jechać te prawie 400 km, żeby spotkać "drugiego człowieka", stwierdzić, że dom może być pod różnymi pojęciami, nauczyć się rzeczy, o których w żadnym podręczniku nie napisano słowa..
Nauczyć się patrzenia przez obiektyw aparatu na swoje prace : AGnieszko dzięki za łopatologię :)
to dzięki Tobie tak przedstawiam moje prace...



Choć zdjęcie nie przedstawi nigdy całej prawdy, może ją przyblizyć.. Miałaś świętą rację!!!


Mogłam przy okazji tego spotkania wymienić się doświadczeniami...Choć moje sa ubogie, mam nadzieję, że ode mnie też ktoś coś wziął...
I nagle stojąc w tej przestrzeni ...

dzwoni telefon...
MAX???
Wprawdzie kiedyś rozmawialiśmy, że jeśli będzie potrzebna pomoc przy przygotowaniach do ślubu stulecia, to ja chętnie, a MAx - "na pewno zadzwonię"- ale traktowałam to kurtuazyjnie...
Międzynarodowy Mistrz Polski, Vice Mistrz Europy we Florystyce i ja????
Aż tu stoję w Dąbrówce, a MAx pyta, czy w czwartek mogę być?
Odpowiedź mogła paść jedna : TAK!!!!!
A potem taniec Indiański z przytupami!!!!!! Ludzie patrzyli jak na wariatkę!!!!!
A ja wiedziałam, że oto przede mną szansa na uczestnictwo w czymś, co zdarza się floryście raz, może dwa w życiu... Ogólny, mglisty zarys znałam z opowieści... Ale.... Cokolwiek by to było : miałam okazję pracować z MISTRZEM i z MISTZROWSKIM TEAMEM!!! Wiedziałam, że z tego wyjdzie COŚ NIESAMOWITEGO!!!!
Znów dylematy: Rodzina, obowiązki... Telefon do mojego FILARA: Wracam i jadę jutro do Maxa, co Ty na to?
Euforii nie było, ale było zrozumienie: Jedź! Damy radę!

Wróciłam do domu późno w nocy w środę,po drodze wemknęłam się do szpitala, do dziecka, żeby choć ucałować, dotknąć, popatrzeć w oczy, czy na pewno ok!,
W domu ucałowałam buziaki śpiące, przepakowałam się i rano pojechałam w drugą stronę...
Żeby nie zanudzać , na dziś tyle.. A dalej się działo...